Trzecie z rzędu wygrane derby Łodzi, które wydatnie pomagają w tabeli Widzewowi, a jednocześnie – przybliżają do spadku lokalnego rywala.
Czego chcieć więcej w takim meczu?
Piłki nożnej – powie ktoś z zewnątrz, z kim po pierwszej połowie można się zgodzić. Niewiele jej było. Zwykle w takich meczach przyczyną było nadmierne skupienie się na walce, pojedynkach, wślizgach, faulach…
Ale to przed przerwą nie był ani mecz piękny, ani mecz walki. Wyrób meczopodobny.
W nim i tak to widzewiacy bardziej przypominali piłkarzy, ale na szczęście w przerwie nastąpił reset. Na jeszcze większe szczęście – nie dotyczył gospodarzy.
ŁKS tak jak był niemrawy w konstruowaniu akcji, i tak jak zostawiał gościom mnóstwo miejsca nawet na własnej połowie – taki pozostał i po zmianie stron.
Widzew wyszedł natomiast odmieniony. I za to chwała piłkarzom Daniela Myśliwca. Alvarez, Nunes, Sanchez – wszyscy trzej w pierwszej połowie irytowali piętkami, przepuszczeniami, dziubnięciami piłki, a w konsekwencji stratami.
Koniec końców to oni okazali się bohaterami.
Do tego oczywiście Kun, który postawił w rozegraniu na rozwiązania proste, a jakże potrzebne w obliczu chaosu, jaki panował od pierwszego gwizdka sędziego Marciniaka. Żyro z Ibizą, mający za plecami Gikiewicza, bez zarzutu. Ciganiks imponował walecznością, choć też przecież nie ustrzegł się błędów. Obudził się w drugiej połowie Zieliński, jak wielu jego kolegów z boiska.
No i Klimek, wprowadzony zdecydowanie zbyt późno za, niestety, bezproduktywnego w tym meczu Tkacza. W Dawidzie drzemie potencjał i świetna lewa noga, ma przed sobą wiele lat dobrego grania, ale musi zacząć to udowadniać na ekstraklasowych boiskach. 70. Derby Łodzi jeszcze nie były tym momentem.
Można żałować, że Antek nie przebywał na boisku razem z Jordim, bo aż prosiło się o wykorzystanie ich dynamiki do kontrataków – ale to wszystko do momentu, gdy przypomnisz sobie o wyniku.
2:0. Dziękuję, dobranoc – wszystkim władcom miasta włókniarzy.
Widzew tylko dwa razy wcześniej w swojej historii wygrał trzy mecze derbowe z rzędu. Zrobił to pierwszy raz w XXI wieku. Nawet w złotych latach Smudy i Ligi Mistrzów, 1996-1997, zdarzyła się seria trzech meczów bez wygranej z lokalnym rywalem.
A teraz dominacja. Pawłowski na żółtej bramie do sektora gości, Pawłowski do Jordiego u siebie, Jordi na żółtej bramie. Pięknie się to spięło klamrą.
Ramirez pokazujący środkowy palec do kibiców ŁKS, a z drugiej strony Nunes, całujący herb. I Myśliwiec, który śpiewa Brondby równo z kibicami RTS w 92. minucie meczu.
Ogólnie to było aż 30 zwycięstwo w 70. Derbach Łodzi. ŁKS ma 13. U siebie „Rycerze Wiosny” wygrali w ciągu ostatnich 30 lat tylko raz. Raz! W 2008 roku. A mieli w tym czasie przecież 2:4, 2:3, 0:1, 2:3, 1:3, 1:4, 0:1 i teraz 0:2.
Przed napisaniem „współczuję” jednak powstrzymują mnie na każdym kroku. Choćby kolejną szopką z proporczykiem. Oderwanym od aktualnej rzeczywistości. Bo jeśli ktoś piłkarsko reprezentuje Łódź, to w ostatnim czasie jest to Widzew.
Wygrana z ŁKS w takiej formie to nic wielkiego!!!!Mając takich kopaczy jakich mamy w WIDZEWIE to jak utrzymamy się w lidze to będzie mistrzostwo polski taka jest prawda i przykro mi o tym pisać!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
No wygrali, dobrze upokorzony napuszony lokalny rywal poprawia humor jak kawa z rana ale ja jednak czuję lekki niepokój po tym meczu i myślę że jest uzasadniony – graliśmy z outsiderem, z żenadą ligową i wbiliśmy 2 bramki po mega mękach i ogromnie topornej taktyce – Z OUTSIDEREM bardzo długo graliśmy jak równy z równym.
Wyjdziemy z taką taktyką na Górnik to przerżniemy, bo Górnik to nie 1 ligowy ŁKS.
Kibice w hurraoptymizmie bo sklepani zostali amatorzy a trener śpiewał z kibicami, ale tu utrzymania jeszcze nie ma panowie, tutaj pokonaliśmy tych których pokona lub zremisuje pechowo 90% ligi, tutaj nie było żadnego wyzwania, tutaj był sparing z 1 ligowcem na którego tle wyglądaliśmy słabo, nie bójmy się tego słowa, takich przeciwników się dusi, dominuje, a nie gra jak z równym.
Jak ktoś wyskoczy z tekstem że derby rządzą się swoimi prawami to wybuchnę śmiechem, ŁKS to nie Ekstraklasa, to rozbita drużyna ze środka 1 ligi.
Przed drużyną prawdziwa walka a gramy bardzo słabo, nudno, brzydko, laga i wrzutka, laga na Jordiego i wrzutka donikąd, laga na Jordiego i wrzutka donikąd.
Ja nie widzę progresu, taktycznie jesteśmy ultra barbarzyńcami, chaos, panika, mało strzałów, gra brzydka szarpana, obrona dziurawa i elektryczna.
Trener przepracował okres przygotowawczy i nie ma w tej drużynie ani grama jego pomysłu, albo jest, ale jeśli to jest ten pomysł to gratuluję fantazji.
Wszyscy narzekali na przekombinowaną taktykę Niedźwiedzia, ale graliśmy pięknie, graliśmy że aż się ręce składały do oklasków (i co najważniejsze utrzymaliśmy się w Ekstraklasie co jest celem nadrzędnym), ale narzekacze w tym zdiagnozowali problem – że po ładnej akcji nie strzelamy gola bo przecież ze słabym technicznie składem trzeba grać prosty futbol – no to gramy teraz prosty futbol i więcej punktów z tego nie ma, znawcy.
Tęsknie za Niedźwiedziem bo to był Widzew waleczny, Widzew walczący, Widzew grający w piłkę i jak nie szło to nie szło, ale zawsze był to futbol a teraz ten futbol zabijamy bez korzyści punktowej.
No ale Niedźwiedź był zły, bo zamykał ostatni sparing przed mediami (koniec świata) i był w konflikcie z dwoma obcokrajowcami bo stawiał na Polaków na tych pozycjach którzy bardzo dobrze się z nim dogadywali (Pawłoś i Stępina – Hansen i Milos), ale kibice Widzewa stanęli po stronie obcokrajowców, z jakiegoś powodu.
Śmiechu warte.
Mam nadzieję że się Myśliwiec jakoś w końcu aktywuje i zacznie ta drużyna coś grać i punktować.
Grunt żeby utrzymał ligę, ale jeżeli drużyna nie złapie stylu to i tak będzie krok wstecz, niestety.
Chcecie być Wartą Poznań? Pamiętacie tą rąbankę w meczu z nami tego „młodego zdolnego trenera”?
Boże uchowaj przed takim futbolem na Widzewie.