Widzew może dziś zbliżyć się na punkt do mistrza Polski – i to na cztery kolejki przed końcem sezonu.
Gdzie jest sufit drużyny, do której dołączył Rafał Gikiewicz? Od momentu tego transferu coś wyraźnie w Widzewie drgnęło. 9 meczów, 20 punktów. Nikt w Ekstraklasie nie zdobył więcej – najbliżej był Górnik, gromadząc jedno „oczko” od Walentynek mniej. Nawet te drużyny, które rozegrały więcej spotkań. Na przykład Jagiellonia, prawdopodobnie przyszły mistrz, w dziesięciu meczach zdobyła ich 15. Albo najbliższy rywal łodzian, Raków Częstochowa: 10 meczów, 14 punktów obecnego mistrza Polski.
„Medaliki” w tym czasie wygrały dwa razy mniej spotkań od RTS.
To tylko skutek. Gdzie szukać źródła? Przede wszystkim w pewności siebie. Gikiewicz nie zdąży do końca sezonu odnotować tyle efektownych parad, by zrównoważyć wpływ, jaki na zespół – a zwłaszcza na jego defensywę – miała aura, jaką wytwarza. Aura zwycięzcy.
Wygląda to tak, jakby „Giki” wszedł do szatni Widzewa i przestawił wajchę z „nie możemy przegrać” na „możemy wygrać”.
To też nie tak, że trener czy inni zawodnicy obawiali się zwycięstw. Na pewno ich chcieli. Ale ta mentalność zwycięzców, pozytywnych marzycieli, poszukiwaczy sukcesów, widoczna jest od 13 lutego nieco mocniej.
Myśliwiec patrzy na kwestię sukcesu i rywalizacji podobnie jak Gikiewicz. Wielu zawodników też stało po tej samej stronie wagi co „Giki”. Dołączenie 36-letniego bramkarza z przeszłością w Bundeslidze po prostu przeważyło wagę ze stanu równowagi na tę, która patrzy z nadzieją w górę – zamiast z obawą zerkać w dół.
Nie twierdzę, że ostrożność jest czymś złym. Pomni doświadczeń, całkiem niedawnych i zarazem długoletnich, warto mieć w sobie spore pokłady pokory. Miał je nie tylko pierwszy zespół. Pamiętam, jak przed Derbami Łodzi oglądaliśmy w widzewskim gronie mecz Puszczy z Legią. Byli tacy, którzy – patrząc na tabelę w dół – ściskali kciuki za stołeczny klub. Dziś mogę z uśmiechem przyznać: miałem rację, gdy przy kibicowaniu patrzyłem w górę.
Wygraliśmy derby, a następnie jeszcze pięć innych spotkań. Przegraliśmy tylko raz, z 2. w tabeli Śląskiem. Na jego stadionie, w dodatku po kontrowersyjnych okolicznościach. W meczu, w którym nie byliśmy od gospodarzy dużo gorsi, o ile w ogóle byliśmy.
Teraz przyjeżdża wciąż aktualny mistrz Polski i mamy prawo myśleć, że wyjedzie z Piłsudskiego 138 pokonany. Że dojdziemy do 7. lokaty na ledwie punkt. I jeszcze o coś wielkiego powalczymy w tej końcówce sezonu.
A dokładnie 5 lat temu Michael Ameyaw marnował karnego w Częstochowie – w starciu nie z Rakowem, a ze Skrą. Nie w Ekstraklasie, a w 2. lidze, w której ostatecznie zostaliśmy po serii 10 remisów.
5 lat. Niezły progres w dość krótkim czasie.
Nie zatrzymujmy się. Nawet jeśli nie utrzymamy tempa progresu, to nie robiąc z tego powodu wielkiej tragedii – po prostu spróbujmy. Warto marzyć.
*
LV BET: Widzew Łódź wygra z Rakowem– kurs: 4.15. Rejestrując się na LV BET z kodem „SEKTOR”, oprócz powitalnych bonusów, otrzymujesz ekskluzywny bonus 25 PLN – kliknij TUTAJ, by przeczytać regulamin promocji.
*
Zdjęcia z mikrocyklu treningowego przed Rakowem Częstochowa autorstwa Młodego17 (INSTAGRAM). Kliknij na zdjęcie, by otworzyć i zamknąć pełny rozmiar.
I was looking through some of your articles on this site and I
believe this web site is really informative!
Retain putting up.Blog monetyze