Lubię Ruch Chorzów.
Nie lubiłem meczów z Ruchem Chorzów.
Szczerość w pisaniu tutaj jest dla mnie jak walka piłkarzy na boisku. To podstawa. Więc przyznaję się bez zbędnego przedłużania: przez lata ignorowałem zgodę z Ruchem. Gdy koledzy kupowali łączone piórniki, szaliki, koszulki, bluzy… Dla mnie „Niebiescy” byli jak Chelsea. Obojętni.
Nawet w głowie dziecka następował zgrzyt, gdy po okrzyku „tylko Widzew” intonowano „Hej Niebiescy Ole!”. To jak w końcu? Tylko my? Czy jest nas dwóch?
A jeśli rodziło się jakieś uczucie, to negatywne. Obojętność zamieniała się w irytację, którą powodowały mecze Widzew – Ruch.
Wciąż: nie przeszkadzali mi kibice z Chorzowa. Nie miałem nic przeciwko temu, że mamy przyjaciół. Zawsze wiedziałem, jakiego koloru jest moje serce, ale z czasem zacząłem doceniać zjawisko zgody. Z biegiem lat poznawałem fanów „Niebieskich”, spotkałem się z dużą serdecznością przy Cichej, wreszcie – zacząłem sam dopingować Ruch we wszystkich pozostałych meczach.
Ale zanim to nastąpiło, były te okropne mecze przyjaźni…
Jesteś dzieckiem, które ledwo zakochało się w futbolu, a już dostałeś mokrą ścierą w pysk aferą korupcyjną. Dowiadujesz się, że emocjonowałeś się meczami, którym bliżej było do wrestligu. Oszukali cię. Ale łapią jednego, drugiego, setnego winnego. Liga zaczyna się otrzepywać z łapówkarskiego szamba.
I dostajesz serię meczów przyjaźni:
2:2.
1:1.
1:1.
Nie mogłem pojąć, dlaczego niektórzy na Widzewie delikatnie świętowali bramkę Ruchu, albo oburzali się na sędziego, który pokazał czerwoną kartkę dla „Niebieskich”. Pamiętam jak dziś rozmowę z kibicem, niezbyt zafascynowanym kolejnym meczem:
– Nie ma sensu oglądać, i tak będzie remis.
– Co ty pieprzysz, to już nie te czasy…
I co? I 0:0.
Degrengolada Widzewa pod panowaniem Sylwestra Cacka powiększała swe rozmiary, zaś Ruch z Fornalikiem na ławce szedł po medale i europejskie puchary. Trudno było dalej remisować. Następny mecz Ruch wygrał, i to chyba jedyna porażka w historii kibicowania Widzewowi, która mnie aż tak nie zmartwiła.
Wolałem przegrać niż myśleć, że przyjaciele dzielą się punktami.
Na szczęście oderwano już łatkę z lat 2007-2011. Od tamtej pory Ruch wygrał pięć razy, Widzew – trzy. Żaden mecz ligowy nie skończył się podziałem punktów.
W niedzielę następna odsłona łódzko-chorzowskiej, przyjaznej rywalizacji. I tak, jak Widzew wrócił do Ekstraklasy silniejszy – tak, przynajmniej dla mnie, mecz przyjaźni również ma silniejsze pozytywne skojarzenia niż kilkanaście lat temu.
Dziś podziwiam Ruch za to, co zrobił w obliczu katastrofy finansowej. Jak awansował rok po roku z czwartego szczebla rozgrywek, jak zdołał się podnieść organizacyjnie, jaką lojalnością wykazali się jego fani, jak wypełniali nieswój stadion w Gliwicach.
Wielki klub, wielcy kibice i wielcy przyjaciele. Szacunek dla Was, jak stąd do Chorzowa.
Jedno się tylko nie zmienia: wciąż nie chcę widzieć przyjaźni na boisku. Tylko wtedy będę mógł się szczerze przyjaźnić na trybunach.
*
*
Obserwuj Sektor Widzew w mediach społecznościowych:
Facebook: https://www.facebook.com/widzewsektor
X/Twitter: x.com/SektorWidzew
Instagram: instagram.com/sektorwidzew
YouTube: youtube.com/@sektorwidzew
Spotify: http://bit.ly/SektorWidzewSpotify
TikTok: https://www.tiktok.com/@sektorwidzew