Nie można przejść obok meczu z Zagłębiem.
Dotyczyło to zespołu przed pierwszym gwizdkiem.
Dotyczy to Widzewa, szeroko rozumianego, po ostatnim gwizdku.
„Widzew gra do końca. Zawsze”. Mając koszulkę z takim hasłem, taką historię, ale i w tym roku wygrywając z Legią czy w derbach po golach w doliczonym czasie gry, będąc drużyną strzelającą w końcówkach najwięcej bramek w całej Ekstraklasie – nie można przestać grać przed końcem sezonu.
Widzew grał do meczu z Rakowem. Warta w Grodzisku Wielkopolskim, a teraz Zagłębie u siebie to mecze, które się w naszym wykonaniu bardziej odbyły niż zostały rozegrane.
Jak w tej anegdocie z opieprzającym piłkarzy Smudą i zwykle małomównym Brychczym.
– Jak ja grałem w Legii…
– Ja grałem, ty byłeś…
Byliśmy na boisku. Biegaliśmy. Ustawieni, jak trzeba. Gorliwie wymieniający podania w linii obrony. Tu klepka z Kunikiem. Tam z Diliberto „na ścianę”. Od czasu do czasu długa. Ten niecelnie, tamten nie przyjął. Aż polecieli z kontrą. Jedną, drugą, trzecią. No co zrobić? Szkoda. Pogoda ładna. Pośpiewają nam, spróbujemy odrobić, ale jakby co – tragedii nie ma, prawda?
Z takim podejściem do kibiców Widzewa, jak do Dario w „Ślepnąc od świateł”. Nie do nas tak. Do nas nie.
„We have to zapierdalać”, powiedział kiedyś na jednej z odpraw Myśliwiec. We have to. Musimy. Nie: możemy, jak się świecą jupitery, przyjeżdża duży rywal i jest fajna otoczka. A jak lampa w południe i klimat na grilla, to już nie.
Jak jesteśmy przy angielskim, mają na Wyspach takie powiedzenie: „can’t see the forest for the trees”. Chodzi o to, że nie dostrzegasz całości przez skupienie się na szczegółach. Drzewa zasłaniają ci las.
Dlatego spłycam temat. Bo ktoś, kto nie był tego dnia przy Piłsudskiego, może zajrzeć w raport pomeczowy i zapytać: o co chodzi, przecież przebiegliśmy solidne 118 kilometrów? Większe posiadanie piłki, sporo strzałów. Niby wszystko w porządku. Niby.
Można się w mecz z Zagłębiem mocno, nomen omen, zagłębić. Skupić na detalach, liczbach, pojedynczych akcjach, kluczowych momentach. Ale żadna statystyka nie wymaże z pamięci tempa rozgrywania niektórych akcji w trybie „sparing”. Pokazywania się na pozycję tak ochoczo, jak nieprzygotowane dzieci do odpowiedzi przy tablicy w szkole. Zwłaszcza w pierwszej połowie.
Całościowo nie było w naszej grze iskry, takiej jak u Cybulskiego przed zmianą strony czy Ciganiksa po wejściu na plac gry.
Jednostajne akcje, na jedno kopyto. Co chwila zawracane do stoperów, z marginalną dozą ryzyka. Takie dryblingi jak Nunesa potrzebne były jak tlen, żeby choć spróbować rozszczelnić nisko ustawioną defensywę gości, tymczasem skończyło się na jednym hauście.
Kulała asekuracja, obnażona przez kilka kontrataków Zagłębia, również tych zakończonych golem.
Brakowało Hanouska. Jego odbiorów i płynności w grze, którą gwarantował.
W obronie popełniliśmy kosztowne błędy, za to w ofensywie byliśmy słabi. Jak ktoś mówi „podania do Sancheza”, to widzę Hiszpana odwróconego tyłem do bramki, oddalonego od niej dobre 30 metrów, mającego dwóch-trzech rywali obok siebie. Nic tylko dołożyć nogę do „pustaka”…
Nie dziwi mnie jego zmiana w przerwie, bo nie grał wyśmienicie, zanotował kilka strat – ale jej nie popieram. To jakby wymienić sznurówki w bucie, bo ich nie zawiązałeś i się przewróciłeś.
Byli gorsi. Tak jak my byliśmy gorsi od Zagłębia. Nie tylko piłkarsko, co boli w tym wszystkim najbardziej.
– Wstyd powinno nam być wszystkim po takim meczu i nic co tu napiszę już tego nie zmieni. Przegrać można, bo to w sporcie się zdarza, ale nie w taki sposób u siebie na stadionie. Dziękujemy za doping – napisał Rafał Gikiewicz. Celnie.
Wiem, w jakim miejscu jest Widzew. Rozumiem, że porażki się będą zdarzać, a do dzisiejszego Leverkusen czy niepokonanego Widzewa 95/96 dzielą nas lata pracy. Widzę, że się sukcesywnie rozwijamy. Zdaje sobie sprawę, że plan na podbój piłkarskiej Polski musi zakładać wiele zakrętów, ale nie możemy z nich wypadać w takim stylu jak wczoraj.
Takie porażki wszystkich, którzy wciągają ten widzewski kamień z powrotem na szczyt, zamieniają w Syzyfów.
Słowo klucz na dziś: konsekwencje. Muszą zostać wyciągnięte. Jako zespół przez pewien czas „graliśmy o nic”, choć teraz na własne życzenie wypuszczamy z rąk „najlepszy sezon w XXI wieku”, ale to nie dotyczyło piłkarzy.
Każdy z osobna walczył o swoją przyszłość. Bitwę z Zagłębiem niektórzy sromotnie przegrali. Powinno to wpłynąć też na losy ich prywatnej wojny – o pozostanie w klubie, któremu takie mecze nie przystoją.
I was reading through some of your content on this website and I believe this internet site
is very instructive! Keep putting up.Raise range
Jak zawsze w punkt. Pozdrawiam
Świetny tekst, angielskie powiedzenie jeszcze lepsze. Muszę zapamiętać. Pozdrawiam Bartku, ZRW!!! 🇦🇹
Skład jest nędzny, ja po 2 bramce,wyłączyłem transmisję . Myślę, że zrobiło to więcej kibiców. Brak zaangażowania piłkarzy, za te transfery ktoś powinien odpowiedzieć. Trener rozgrzeszą siebie i zawodników, brak mu ikry,jest miękki jak Hurkacz, więcej nie osiągnie.
Hurkacz już pyknal 2 mastersy. To już całkiem niezły wynik.
Czapki z głów za ten tekst. Czy Pan chodzi na te konferencje przed i po meczowe? Czy mógłby Pan zadawać rzeczowe pytania coś wnoszące? Bo szczerze mam dosyć typu „czy to prawda że jest pan rodziną z Rakoczym?” albo „Jordi, ile stopni więcej jest teraz w Hiszpanii” jakie zadają bywalcy tych konferencji.
Staram się chodzić, jak czas pozwala i o coś sensownego pytać, choć pewnie nie zawsze się udaje 🙂
Brawo Bartek – konstruktywna krytyka jest potrzebna Widzewowi, żeby nie osiąść na laurach średniactwa.
Dzięki. Trzeba wiedzieć, gdzie jesteśmy – ale też wiedzieć, gdzie zmierzamy. Pozdrawiam 🙂