To był piękny Lany Poniedziałek – jeden gol, drugi gol, a i trzeci poleciał w Sercu Łodzi!
Dawno nie byłem tak spokojny o wynik przy Piłsudskiego 138.
Korona od początku sprawiała wrażenie zespołu do pokonania. Widzewiacy w dodatku grali dość pewnie w obronie. Do tego w miarę ciekawie w środkowej tercji boiska. Może brakowało nieco przebojowości w ataku – zwłaszcza na prawym skrzydle i w centralnej części naszego tercetu. Paradoksalnie jednak to właśnie ta strefa dała Widzewowi prowadzenie.
Akcja bramkowa – palce lizać. Alvarez wbiegł w wolną przestrzeń znakomicie i wypatrzył Rondicia, a ten wykończył jak trzeba. Nie grał Bośniak najlepszej połowy w Widzewie, ale zrobił to, co do niego należy. Trochę powalczył, wygrał jakąś główkę, zagrał na ścianę, ale przede wszystkim z boiska schodził z bramką.
Do asysty swojego gola dołożył zaś Hiszpan. Swoją grą zasłużył na dopisanie się do listy strzelców. Jego technika i przegląd pola są jak smar w trybach maszyny, która mając Alvareza w środku chodzi zdecydowanie płynnej.
Chwała gospodarzom, że się nie zatrzymali i szli po trzeciego gola. Biada, że zamiast strzelić – stracili, zgodnie z hasłem o niewykorzystanych okazjach, które lubią się mścić. Ta, w której źle uderzał Nunes nie była to zresztą jedyną kontrą, która została koncertowo zmarnowana.
Jakby dekoncentracja była druga stroną medalu z napisem „spokój”.
Były momenty, gdzie ten spokój był zbawieniem – ale potrafił być też przekleństwem. Efekt? Dezorganizacja w defensywie i stracony gol. Dobrze, że tylko jeden, bo swoje okazje na wyrównanie Korona też miała. Stracone punkty w „wygranym” meczu bolą zdecydowanie mocniej.
„Wygranym”, bo Widzew miał dwubramkową przewagę i był lepszy, ale jego ataki wyglądały zbyt pewnie. Pełno było w nich przekonania, że ten mecz się już wygra, że do każdego zagrania nie trzeba już podchodzić spiętym. Być może tego zabrakło, by przed golem na 2:1 „zamknąć” mecz mimo efektownej gry? Może dzięki temu była efektowna, a jednocześnie przez to – nieefektywna?
Wyglądało to tak, jakbyśmy konstruowali akcję biegając z wiatrem wiejącym w plecy, ale na sam koniec – w kluczowym momencie – ten sam podmuch wytrącał nas z równowagi.
Prosty przykład – biegniemy z kontrą w przewadze liczebnej, Klimek do Silvy, ten do Sancheza. Jordi ustawił się na prawą nogę. Świetna odległość na strzał, nie ma wielkiego tłoku w defensywie gospodarzy. Co robi Hiszpan? Ostatecznie wycofuje piłkę do… stopera. Dobrze, że kompletnie inną decyzję podjął niedługo później Antoni Klimek.
Na strzał skrzydłowego patrzyło się tak pięknie jak rozwój AK47. Młodzieżowiec rośnie na naszych oczach. Przeplata jeszcze dobre mecze słabszymi, a świetne zagrania złymi, ale gdyby wyrysować linię trendu – to zdecydowanie byłby to progres. Jeśli woda sodowa nie uderzy mu do głowy – a na to się nie zapowiada – możemy być świadkami początku pięknej kariery.
Klimek dał spokój w tym meczu, a ten mecz – spokój na długo po końcowym gwizdku sędziego.
To było prawie-spokojnie wywalczone prawie-utrzymanie. 35 punktów zdobyliśmy długo przed końcem sezonu.
Jakże pięknego sezonu: z dwukrotnie wygranymi derbami, wyjazdowym triumfem z Lechem, przerwaniem feralnej serii pięknym zwycięstwem z Legią, najlepszym od dawna wynikiem w krajowym pucharze i kto wie, czy nie najlepszym sezonem Ekstraklasy w XXI wieku. Wystarczy zająć 8. miejsce, które jest w naszym zasięgu.
Poza boiskiem też wygląda ten sezon dobrze: z najwyższym od lat transferem wychodzącym, z zastępcą w postaci piłkarza niedawno błyszczącego w Bundeslidze, z ustabilizowaną sytuacją finansową, a na horyzoncie pojawiła się realna szansa na poprawę warunków treningowych.
Cieszmy się z udanych świąt i trzech punktów. Ale radość jest tym większa, że gołym okiem widać pracę, która może sprawić, że w przyszłości coraz częściej w takie święta jak dziś będzie się zamieniała widzewska codzienność.
Panie Bartku zapomniał pan dodać świetne podanie od kastratiego do Alvareza przy bramce nr. 1 idealnie piłkę zmieścił między piłkarzy korony