Niepokonany od sześciu meczów Widzew już nie musi, tylko może. Ale co równie ważne – chce.
Korona zdemolowała Radomiaka, Puszcza dość niespodziewanie wygrywa na wyjeździe, ale jakby u siebie, a Warta wcisnęła 5 bramek Stali.
I co? I nic. Kompletnie te informacje mogą nie obchodzić kibica Widzewa. Możemy patrzeć w górę. Jak piękne jest to uczucie!
Cel na rozgrywki 2023/24, zaprezentowany oficjalnie przez Zarząd klubu, był prosty: zdobyć więcej punktów niż w poprzednim sezonie. Ten drugi dla beniaminka zawsze wskazuje się jako trudniejszy, w co nigdy nie wierzył, ale kilka miesięcy temu z niedowierzaniem przyznawał na trybunach Łodzianki dyrektor Wichniarek.
Tymczasem cel udało się zrealizować, a jeszcze mamy w tych rozgrywkach pięć meczów. Trzy u siebie. Wyjazdy na Wartę i Radomiaka, czyli drużyny usytuowane w tabeli niżej.
Wiem, że w każdym meczu Widzew gra o zwycięstwo – ale przy takim rozkładzie mowa nie tylko o chęci, ale też możliwości, żeby wygrać wszystko.
Nie chcę pompować balonika, po prostu głośno zadaję sobie pytanie: dlaczego nie?
Pytam, bo wiem, że drużyna Daniela Myśliwca jest ambitna. Na pewno tego chce.
Udowodniła to w Chorzowie. Różne głosy trafiały do uszu przed tym wyjazdem. Że piękny, jedyny w swoim rodzaju, rekordowy – więc będzie zgodnie, przyjemnie, na remis. Że przyjaciele potrzebują pomocy – więc trzeba im dać komplet punktów.
Już w drugiej minucie Silva rozwiał wątpliwości.
Ta pojawiła się jeszcze w jednej z ostatnich akcji, gdy główka po rożnym gospodarzy o centymetry minęła słupek bramki Gikieiwcza. Niepotrzebnie się cofnęliśmy po karnym Pawłowskiego. Fakt jest jednak taki, że od niemal początku, aż do samego końca – czyli przez grubo ponad sto minut – wygrywaliśmy. Zasłużenie.
Chwała drużynie Widzewa, że w podobnym kontekście można myśleć o kolejnych meczach.
Biorę pod uwagę scenariusz, że to się nie uda. Trzeba mieć tego świadomość, by w przypadku niepowodzenia powstrzymać się od wieszania psów na każdym, który choćby przechodzi akurat obok Piłsudskiego 138.
Jakkolwiek jednak nie ułożą się wyniki do końca, nie będzie to oznaczało tragedii. Tak, pamiętam, jak źle było w końcówce jesieni. A przecież seria porażek przyszła po znakomitym zwycięstwie w Poznaniu.
Jednocześnie trudno nie cieszyć się na myśl o kolejnych spotkaniach czerwono-biało-czerwonych. I czekać na zwycięstwa. Z pokorą, ale carpe diem. Jak pisał Horacy: „Chwytaj dzień, bo przecież nikt się nie dowie, jaką nam przyszłość zgotują bogowie”. Ci futbolowi często bywają nieprzewidywalni.
Nie ma sensu łapać za hamulec ręczny i wstrzymywać radość, gdy jedziemy od prawie dwóch miesięcy niepokonani.
Niech to, że Widzew nie musi – nie będzie też dla Widzewa wymówką.
Jordi Sanchez mówił o poprzedniej wiośnie, że wszystko się posypało, gdy po porażce z Lechem Poznań (1:2) uciekła szansa na europejskie puchary. Równia pochyła. Zjazd mentalny przekładał się na wyniki.
Teraz możemy latać, patrząc przed siebie. Bez presji związanej z walką o utrzymanie, a jednocześnie bez noża na gardle w postaci wyolbrzymionych oczekiwań. Joga bonito, jak pisałem przed meczem z Ruchem. Grajmy pięknie. Cieszmy się grą. O wiele łatwiej może być wówczas o wygrane.
Sytuacja w tabeli jest kojąca. Wygrana w sobotę pozwoli zbliżyć się na punkt do wciąż obecnego mistrza Polski. Już teraz mamy cztery punkty przewagi nad 9. miejscem. A przecież wyżej w tym stuleciu nie byliśmy.
Najlepszy sezon w XXI wieku jest na wyciągnięcie ręki.