Brzydkie mecze też trzeba umieć wygrywać. Niestety, ta sztuka się Widzewowi nie udała.
Pisałem przed meczem o Sebastianie Kerku przy stojącej piłce. I właśnie tak zaczęła się akcja bramkowa, która dała Widzewowi prowadzenie w samej końcówce. Świetne dośrodkowanie Niemca, znów nieźle w polu karnym rywala odnalazł się Mateusz Żyro, a kolejnego gola w tym sezonie zapisał na swoim koncie Bartłomiej Pawłowski.
Nie był to mecz sezonu. Być może to byłby najmniej urokliwy triumf w erze Daniela Myśliwca. Ale najbrzydsze zwycięstwo jest lepsze od najpiękniejszego remisu.
Ten wynik widzewiacy musieli utrzymać, ale nie dali rady.
Źle w ten mecz weszliśmy i źle go skończyliśmy, a i pomiędzy nie było kolorowo.
Zbyt wielu piłkarzy popełniało zbyt wiele błędów. Ciganiks dał się ograć, Gikiewicz fatalnie wyszedł i było 0:1. Odpowiedzieliśmy pięknym za nadobne – tym razem „obciął się” golkiper gospodarzy, co wykorzystał Żyro.
Widzew rozkręcił się w pierwszej połowie, zachęcany potknięciami gospodarzy. W przerwie można było odnieść wrażenie, że wygra ten, kto popełnił ich mniej.
Mecz błędów. Wyszło na to, że na trzy punkty nie zasłużył nikt.
Po przerwie znów graliśmy gorzej. Być może trener Myśliwiec nie trafił ze zmianami – i nie chodzi o personalia, co o timing. „Pasy” miały coraz większą przewagę, a elementu świeżości w grze Widzewa brakowało najbardziej.
Jeśli mieliśmy zrobić krok do przodu, potwierdzając swoje ambitne aspiracje – to go nie wykonaliśmy. Jeśli patrzymy na to spotkanie pod kątem utrzymania, to mały krok w jego stronę został zrobiony. Lepszy taki niż żaden – chociaż można było mieć nadzieję na więcej.
Cieszmy się i z remisu