Dobra pierwsza tercja, słaba druga, niezbyt emocjonująca trzecia. Widzew w Książenicach przegrał z Legią 1:2.
Choć sparing został podzielony na trzy 45-minutowe części, gra Widzewa miała dwa oblicza, a obraz gry widzewiaków zmienił się mniej więcej po godzinie.
Na mecz w Legia Training Center piłkarze Daniela Myśliwca wyszli wysoko, bez kompleksów, ofensywnie, starając się przejąć kontrolę nad spotkaniem – ale też nie bronić się rozpaczliwie, gdy akurat piłkę posiadała Legia. Naturalnie, takich momentów, w których trzeba było za futbolówką biegać, w starciu z 3. zespołem ubiegłego sezonu nie brakowało.
Można było jednak być zadowolonym z tego, jak dobrze Widzew naciska na rywala. Pojawiły się efekty w postaci odbiorów. W pewnym momencie nawet Tobiasz sprezentował podaniem doskonałą sytuację Rondiciowi, ale dla mnie najlepiej ilustrował ten element gry Pankow. Obrońca Legii tyle razy wybił piłkę w powietrze, do nikogo, zwykle na aut – co pewnie w kilkunastu ostatnich meczach razem wziętych. Przerzuty Ibizy na jego tle wyglądały jak przesyłki od najlepszego kuriera.
Sami też potrafiliśmy się pogubić, zwłaszcza w akcjach dwójkowych na bokach. Błędów i strat nie unikała ani para Kozlovsky-Cybulski, ani Kastrati-Łukowski.
Ale wychodzenie spod pressingu legionistów wychodziło nam na tyle dobrze, że drużyna Feio dość szybko z agresywnego buldoga, doskakującego z pianą na pysku zamieniła się w jamnika, który spokojnie przesuwa na własnej połowie, zostawiając nam sporo miejsca. Nabrała do nas szacunku.
Najbardziej widowiskowym piłkarzem tej części gry był Antoni Klimek. Przesunięty już na stałe ze skrzydła, coraz lepiej odnajduje się w nowej rzeczywistości. Ta nie ogranicza go linią boczną, ale potrafi też sparaliżować mnogością opcji i pomysłów na rozegranie, a to wszystko w większym tłoku. Dwa razy źle przyjął piłkę. Zamiast strzelać lewą nogą, niepotrzebnie „wcinał” piłkę w pole karne do Rondicia, który nie złapałby piłki nawet gdyby chciał się zabawić w Maradonę i jego Rękę Boga.
Ale napędzał akcję trochę tak, jak Luquinhas w Legii. I to ten sprzed transferu, a nie piątkowego sparingu.
Gubił rywali na prawą nogę, by za chwilę łamać na lewą i w ten sposób „odjeżdżać” defensorom Legii. Uderzyć, podać i dośrodkować może z obu. Ma dobry balans ciałem, robi dużo szumu. Jak zacznie dawać też liczby, może na tej pozycji zagościć na dłużej.
Nagroda najlepszego dryblingu tego meczu powędruje jednak do innego młokosa. Kamil Cybulski pięknie zwiódł obrońców gospodarzy i zaskoczył Tobiasza kąśliwym, sprytnym strzałem.
„Cybul” mógł zepsuć jakieś dośrodkowanie, mógł czasem nie zdążyć w pressingu, ale po takich akcjach nikt do niego pretensji mieć nie może. Z wieloma było podobnie: można się do czegoś doczepić, ale było też za co bić brawo.
Chyba żaden z występów nie był zero-jedynkowy. Większość była jak akcja Hanouska, któremu pod polem karnym Legii uciekła piłka przy prowadzeniu, ale kilka sekund (i kilkadziesiąt metrów) później ją odebrał i wyprowadził kontrę.
Kastrati gubił koncentrację w niektórych podaniach, przez co wyglądały niechlujnie, bywały zbyt lekkie, ale to też był występ pełen udanych wślizgów, niezłych dośrodkowań, nieustępliwości. Dzięki niej prawa strona obrony była znacznie szczelniejsza.
Legia „jechała” naszą lewą. Wszołek na początku kilka razy ograł Kozlovsky’ego, co jeszcze można było nowemu obrońcy wybaczyć. Masę pojedynków też wygrał; jest silny, potrafi wygrać głowę, włączyć się do akcji ofensywnej. Jak wtedy, gdy minął rywala i podał do Klimka, a ten świetnie zagrał wzdłuż pola karnego do Kastratiego. Dobra akcja zakończyła się główką Rondicia.
Z każdą minutą jednak lewa strona pozwalała na więcej, aż wreszcie w drugiej części zaczęło się to zamieniać na „setki”, a następnie bramki Legii. Dośrodkowanie z tamtej strony wykończył piękną główką Guala, stamtąd przyszło też zagrożenie przed golem Kapuadiego. Była też taka sytuacja, gdzie w ciągu pięciu sekund dwa razy genialnie interweniować musiał Gikiewicz. Pozwalaliśmy tam na zdecydowanie zbyt wiele.
Po godzinie gry przestał na odpowiednim poziomie funkcjonować pressing. I znów, wracamy do tego, że występy trudno określić w kolorach bieli i czerni.
Sporo szarości zaprezentował Sebastian Kerk. Genialnie skanował przestrzeń. Wykorzystywał najciaśniejsze luki w defensywie Legii. Nie miał problemu z genialnym podaniem prostopadłym, na jeden kontakt, otwierającym najgroźniejszą akcję w drugiej połowie dla Widzewa. To jego zagrania najbardziej rozwijały Hilarego Gonga, gdy już obaj pojawili się na boisku. Nigeryjczyk wygrał niejeden pojedynek szybkościowy z obrońcami Legii.
Konkretu jednak z tego nie było, a w obronie – duży problemy. Gong nie czuł do końca założeń, za nim zaledwie jeden trening, więc można to zrozumieć. W przypadku Kerka problemem wydawała się natomiast wydolność. Widać, że grał na maksa, ale ten sufit nie jest jeszcze zawieszony odpowiednio wysoko pod kątem motorycznym.
Jestem przekonany, że jesienią piłkarsko nam pomoże, o ile zdrowie pozwoli – a na takowe Niemiec już nie narzeka. Przed nim jednak kolejny tydzień nadrabiania zaległości. Bez tego trudno sprostać wymaganiom, jakie stawia przed swoimi piłkarzami stylem gry Daniel Myśliwiec.
A jak już przy systemie jesteśmy, trochę zaczyna mi to przypominać Widzew po otwarciu stadionu. Na skrzydłach po zwycięstwo, bez wielkiej koncentracji na wykorzystaniu środkowego napastnika. Rondić miał kilka okazji, Sobol po wejściu już mniej, ale generalnie – najlepiej wypadają tyłem do bramki, z rywalem na plecach, chroniąc piłkę i dając czas kolegom przesunąć się wyżej.
Nie zdziwię się, jeśli jesienią Gong będzie jak Michalski, Łukowski jak Mąka, a Rondić jak Okuniewicz bądź Krzywicki.
Wmieszać się w to może przepis o młodzieżowcu, bo po tym sparingu znacznie bliżej składu od Krajewskiego jest Kastrati, od Radomskiego czy Andrzejkiewicza – Klimek, a Kwiatkowskiego w Książenicach nie oglądaliśmy. Na najsilniejszego juniora w ekipie Myśliwca wyrósł Cybulski. Podobać mógł się też Grzejszczak, którego forma rośnie ze sparingu na sparing.
Znów dobry był Shehu. Płynnie przerzucał grę na obie strony, oddał groźny strzał. Alvarez zachowywał spokój w największym tłoku, ale jego wybory dziś mogły być lepsze. Jakby przymykał prawe oko, wybierając częściej lewą stronę, nawet jeśli była gorzej ustawiona. Mógł się nieco frustrować Łukowski, aktywnie szukający miejsca do otrzymania podania, ale nie tak często wykorzystywany.
Kłopot bogactwa zaczyna się natomiast robić na stoperze, bo coraz mocniej do wyjściowego składu puka Hajrizi. Głośny, pewny, zdecydowany, z Legią niemal bezbłędny. Aż krzyknął prezes Mioduski, gdy „Kresh” ostro wszedł w jednego z legionistów (ten zresztą chwilę później nie chciał mu podać ręki).
Powiedzieć, że potrzeba takiego piłkarza, który nie będzie chciał pozwolić drużynie zejść poniżej odpowiedniego poziomu napięcia, który trzyma kolegów „pod prądem” – to nic nie powiedzieć. Może dlatego porażka była tylko jednobramkowa?
Nie wiem, jak to wyglądało z perspektywy murawy, ale w tv, na skrocie Legii było widać, że w każdej sytuacji z Wszołkiem i Kozlovskym było one-on-one. Tam nie było żadnej pomocy, dużo przestrzeni, więc nie dziwi, że Wszolek „jechał”.
Brawo Cybul,oby jak najczęściej takie akcje.