Po meczu w Lubinie nie wypada się złościć, ale też trudno skakać z radości.
Cieszy gol w końcówce. To jest niekwestionowane. Zawsze, gdy Widzew zmienia wynik tuż przed ostatnim gwizdkiem sędziego, gdzieś w głębi serca Michalczuk zakłada koszulkę na głowę i ślizga się po murawie na Łazienkowskiej. Gdzieś z tyłu głowy Zimoch krzyczy nie wiedząc, czy strzelił Wojtala, czy Dembiński. Tego się da usunąć.
Włosi mogą pisać: jesteś piękna jak gol w 90. minucie.
Kibice Widzewa wiedzą, że aż tak pięknych kobiet nie ma.
Grający z numerem 99 Rondić strzelił w 99. minucie meczu. Widzew wywalczył punkt, tak jak Jordi Sanchez wywalczył tę bramkę. Gdy już prawie wszyscy machnęli ręką, zaczęli myśleć o kolejnej akcji – Hiszpan wierzył. Z beznadziejnej piłki zrobił akcję na wagę punktu. Grał do końca. Jak na widzewiaka przystało.
To nie był wybitny mecz Sancheza, ale widziałem dzikość w jego grze, w tym jak zakładał pressing, jak nawet wziął piłkę po bramce Rondicia i biegł do środka, by szybko zacząć. By jeszcze poszukać zwycięstwa.
Tej dzikości trochę brakowało kilku jego kolegom. Nie oszukujmy się: bywało w Lubinie ospale. Gdy znów zagraliśmy piłkę do tyłu, na dodatek podając wręcz flegmatycznie, a zegar nieubłaganie zmierzał do wybicia 90. minuty – można było zakląć, nie tylko w środku.
VAR dał karnego Zagłębiu. VAR zabrał nam dwie bramki. A i tak niewiele wskazywało na to, że tu zapunktujemy. Ba, że oddamy choćby celny strzał na bramkę.
Możemy mówić piękne słowa, możemy pięknie wymieniać piłkę, wprowadzać taktyczne nowinki, ale na nic to wszystko, gdy na tablicy świetlnej jest 0:1. Gdy robimy różne cuda w ustawieniu, sposobie rozegrania, ale nie potrafimy jakkolwiek zagrozić bramce rywala. Dodajmy: niezbyt dobrze dysponowanego. Do ogrania.
Stać nas było na to, by mimo braku Pawłowskiego i Kerka, ograć Zagłębie w Lubinie. Stać tych piłkarzy i ten sztab szkoleniowy. Bo wykonują dobrą pracę, ale jeszcze więcej pracy mają przed sobą.
Rozczarował mnie Shehu. Jego mecz był taki, jak cała dotychczasowa przygoda w Widzewie – zaczął błyskiem, po którym obiecywałem sobie wiele, a później był często niedokładny, niezdecydowany, nieskoncentrowany. Po dobrym okresie obniżkę formy zaliczył Klimek. Obaj wyszli na drugą połowę zaciągając kredyt, którego nie spłacili.
Na szczególne wyróżnienie zasługuje zaś Mato Milos. To był najlepszy mecz Chorwata w Widzewie. Pewny z tyłu, bez głupich strat do przodu. Potrafił ograć jednego rywala i oddać piłkę, popychając akcję do przodu. Nie każdy może to o sobie powiedzieć.