Widzew wygrał 2:1 w jedynym sparingu na obozie przygotowawczym w Opalenicy. Łodzianom uległ Banik Ostrava.
Znów mieliśmy do czynienia ze spotkaniem podzielonym na cztery półgodzinne kwarty.
W pierwszej z nich wystąpił Sebastian Kerk. Dla Niemca był to pierwszy mecz w wyjściowym składzie od kontuzji, odniesionej ze Stalą Mielec w październiku ubiegłego roku.
Trudno, by dziewięciomiesięcznej przerwy nie było widać w jego poczynaniach boiskowych. Koordynacja, wytrzymałość, szybkość – to wszystko będzie musiał w najbliższym czasie poprawić. Mimo dwóch, trzech strat zaprezentował się jednak obiecująco. Z piłką przy nodze wciąż miał to coś.
Skanowanie przestrzeni – znakomite. Takiego przerzutu, jak do Cybulskiego w 20. minucie, dawno w Widzewie nie widziałem. Choć kilkudziesięciometrowe, to jednocześnie mocne i na nos.
Często grał do przodu, nie na alibi. Długiego podania od Gikiewicza przy linii bocznej nie przyjmował, a mimo tłoku zagrał na jeden kontakt do Hanouska, otwierając akcję Widzewa.
Może jeszcze nie biega szybko, ale szybko myśli. Dziwnie to brzmi, patrząc na jeszcze nieoptymalne ruchy Kerka, ale on często napędzał akcje Widzewa. Biorąc pod uwagę tak długą przerwę, mogło to robić wrażenie.
Widzew ogólnie „grał swoje”, w takim samym ustawieniu. Zamiast szukać kwadratury koła – zespół Daniela Myśliwca doskonali własny styl gry. Kładzie duży nacisk na pressing i urozmaica atak różnymi sposobami dotarcia pod bramkę rywala. Stoperzy nie bali się zagrywać długich piłek, świetne posyłał je w drugiej części gry Hajrizi – trochę w stylu Boatenga z najlepszych czasów w Bayernie – ale też były momenty, gdzie decydowali się na rajd indywidualny.
Właśnie takie wyjście Żyry wykorzystał Rondić. Najpierw wygrał dwie przebitki, później był sfaulowany przez bramkarza, a na koniec wykorzystał karnego. Była to chyba najlepsza akcja Bośniaka w tym meczu. Imad w nowym sezonie przejmie „dziewiątkę” po Sanchezie, ale musi być skuteczniejszy, jeśli chce wywalczyć także podstawowy skład. Scenariusza, w którym nie ściągamy już żadnego środkowego napastnika przed ligą, nawet nie chcę brać pod uwagę.
Lepiej musimy grać też w obronie. O ile rozumiem pomyłkę przy straconej bramce, gdzie Shehu – grający na środku obrony z konieczności po kontuzji Kwiatkowskiego – nie złapał głębi, asekurując wychodzącego na stykową piłkę Hajriziego, tak liczba dogodnych sytuacji Banika musi trochę martwić Myśliwca. W pierwszej połowie Gikiewicz wyciągał piłki w sytuacjach sam na sam, w drugiej zdarzało nam się wybijać futbolówkę z linii bramkowej.
W tym drugim elemencie brylował Shehu. Albańczyk nosił opaskę kapitańską i dobry występ spuentował golem z rzutu wolnego. W 72. minucie pewnym strzałem sprytnie wykorzystał ustawienie dwuosobowego muru Widzewa, który kucając przed piłką zmylił bramkarza Banika.
Interesujące było też to, jak wypadnie najnowszy nabytek łodzian, Samuel Kozlovsky. Niezbyt dobrze przywitał się z nowymi kibicami, bo zaczął swój nieoficjalny debiut od przegranego pojedynku szybkościowego, w którym otarł się o faul w polu karnym, a chwilę później zanotował bardzo prostą stratę.
Z minuty na minutę wyglądał jednak coraz pewniej. W lidze będzie imponował warunkami fizycznymi. Trudno to jednoznacznie stwierdzić po godzinie gry, ale wygląda na „konia do biegania”. Podobnie zresztą jak po drugiej stronie Marcel Krajewski, który motorycznie prezentuje się bez zarzutu. Obaj boczni obrońcy z Banikiem nie rzucili swoją grą nikogo na kolana, ale dają nadzieję na podniesienie poziomu na bokach obrony. Na fajerwerki jeszcze wypada trochę poczekać.
Pasek ładowania z cierpliwością powoli zapełnia się natomiast przy nazwisku Nunes. Forma Portugalczyka, nawet na przestrzeni jednego meczu, niezmiennie przypomina sinusoidę. Problem w tym, że robi się coraz mniej symetryczna, przedłużając swój pobyt na dole wykresu. Wciąż stać go na niezłą akcję, jak wtedy gdy wrzucał do Sobola, ale też na marnowanie kolejnych akcji.
Lewy wahadłowy grający na prawym skrzydle został teraz spróbowany na „dziesiątce”. Myślę, że ostatnią deską ratunku może okazać się lewe skrzydło. Tylko tam będzie mógł robić to, co potrafi najlepiej – dośrodkowywać lewą nogą mimo obecności rywala biegnącego tuż obok niego. Zejście na lewą nogę z prawego skrzydła, które dało bramkę z Ruchem Chorzów, dawno większego pożytku nie przyniosło. Z Banikiem też miał świetną okazję, na wprost bramki, ale uderzył niecelnie.
Dibilerto też nie sprawia wrażenia, jakby miał za chwilę wydrzeć miejsce w składzie Alvarezowi (nawet jeśli Hiszpan nie zagrał dziś najlepszego meczu). Akcja z ruletą i zblokowanym na rzut rożny strzałem była dobra, ale takich ma w meczu za mało. Są momenty, w których zamiast błyszczeć – gaśnie, na zdecydowanie zbyt długi czas jak na głównego architekta akcji w ataku pozycyjnym.
Gikiewicz, Żyro, Ibiza i Hanousek zagrali na swoim, dobrym poziomie. Trochę słabiej rozkręcający się z biegiem meczu Łukowski, za to całkiem nieźle Kastrati – nawet jeśli za często wycofywał do bramkarza, zamiast próbować popchnąć akcję do przodu. Za dużo problemów po swojej stronie miał Luis da Silva. Cybulski przeplatał bardzo dobre, odważne zagrania czy strzały z utratą posiadania piłki przez zespół.
Przeciętnie tym razem na „dziesiątce” zagrał Klimek, zaś skuteczności brakowało Sobolowi. Przypominał mi dziś Przemysława Kitę, nie tylko ze względu na numer 73 – szarpał, walczył, szukał i znajdował okazje, ale wpaść nie chciało. Ambitnie Grzejszczak, bez kompleksów Radomski, nieco niewidoczny Andrzejkiewicz, choć akurat z tej trójki zagrał najmniej.
Widzew wygrał 2:1, ale znaczenie ma to dokładnie takie samo jak fakt, że przed tygodniem takim samym rezultatem przegrał. Walka o skład trwa w najlepsze. Wciąż są pozycje w pierwszym składzie wymagające wzmocnień. Zwłaszcza w kwartecie ofensywnym. Przydałby się przed ligą napastnik, dziesiątka, być może ktoś na skrzydło. Cieszy zwycięstwo – trochę martwi zaś to, że do startu ligi pozostały zaledwie dwa tygodnie.
Bardzo rzetelnie opisana aktualna sytuacja kadrowa. Napastnik potrzeby od zaraz. Pomocnik zaraz po nim.
Biorąc pod uwagę pogłoski o przyjściu Gonga, chyba Myśliwcowi również kończy się cierpliwość dla Fabio Nunesa. Oby tylko oprócz niego przed meczem z Legią na treningach pojawiła się również ta upragniona „dziewiątka”.
Bartek, piszesz że cieszy zwycięstwo a dosłownie chwilę wcześniej, że wynik nie ma znaczenia 🙂
Fred, ty Ty Spaśliczku kochany?
Rzeczy nieistotne też potrafią cieszyć 🙂